Opowiadanie

Matka prymicjanta Opowiadanie osnute na tle prawdziwego zdarzenia

Gorliwa czcicielka św. Franciszka z Asyżu, Kata­rzyna S. za największy zaszczyt poczytywała sobie należenie do III Zakonu a wierne zacho­wywanie przyrzeczeń, uczynionych w dzień profesji św., za najpierwszy obowiązek. Nie ograniczała się do pil­nego uczestnictwa w każdym zebraniu tercjarskim i do odmawiania przepisanych pacierzy — ale przede wszystkim ćwiczyła się w cnotach regułą zaleconych: w mi­łości Boga i bliźniego, w pokorze, cierpliwości i zapar­ciu się siebie.

Wszyscy ją też szanowali i niejedna osoba, obcu­jąc z nią bliżej, pozbyła się niesłusznych uprzedzeń do tercjarstwa.

Katarzyna S. była też główną inicjatorką budowy domu, w którym podeszłe wiekiem, dotknięte kalec­twem lub nieuleczalną chorobą tercjarki mogłyby zna­leźć schronienie i opiekę. Po śmierci męża, który jej tylko mały zostawił kapitalik, głównie szyciem zara­biała na utrzymanie. Odmawiała sobie nie tylko wszel­kich przyjemności, ale często i koniecznych rzeczy, by tylko zarobione pieniądze starczyły na kształcenie je­dynego syna Jasia, który właśnie zaczął uczęszczać do gimnazjum.

Niezwykły to był chłopczyk ten Jaś ukochany. Cichy, potulny, na każde skinienie matki posłuszny — a ta­ki pilny i pracowity, że go profesorowie wszystkim za wzór stawiali. Niepospolite też miał zdolności do nauk a naj­bardziej rozmiłował się w łacinie, czego koledzy — uważając ten przedmiot za najtrudniejszy — pojąć nie mogli. Dawno też umiał ministranturę, a gdy służył do Mszy św., to z taką pobożnością spełniał ten święty obowiązek, że obecnym w kościele, przypominał anioła.

Widocznie na gorące modły poczciwej matki P. Bóg chłopczynie łask Swych nie szczędził a i św. O. Fran­ciszek pewno w niebie za Jasiem orędował, bo go o to codziennie gorliwa Tercjarka błagała.

Było to 4. października, w niedzielę. W kościele franciszkańskim właśnie skończyły się solenne nieszpory a ludzie, pokrzepieni na duchu gorącymi słowami ka­znodziei, w poważnem zamyśleniu wracali do domów.

Wracała też po nabożeństwie i Katarzyna S. z Ja­siem. Jaś zwykle rozmowny, dziś dziwnie był milczący i zamyślony. Nagle, jakby budząc się z zadumy, pod­niósł na matkę wielkie, niewinne oczy i zapytał: — „Proszę mamy, dlaczego św. Franciszek nie przyjął świę­ceń kapłańskich, tylko pozostał diakonem?“
— „Z pokory, moje dziecko, z pokory — widzisz Jasieńku — św. Franciszek był bardzo wielki Święty a uważał się za nędznego grzesznika i czuł się niegodnym piastować P. Jezusa w swych rękach..

— „Taak” — powiedział zdziwiony Jaś i zasmu­cił się głęboko.

— „O cóż ci chodzi syneczku?”

— „Proszę mamy, bo ja nie wiem, jak to jedno z drugiem pogodzić: chciałbym być bardzo pokornym , ale też gorąco pragnę być kapłanem.?

Zadrżało z radości serce matczyne… ona tyle lat błagała P. Boga o powołanie kapłańskie dla swego je­dynaka i P. Bóg wejrzał na nią miłosiernie.

— „O tak! mówił dalej Jaś z wielkim ożywieniem, pragnę gorąco być księdzem i mam nadzieję, że przy łasce Bożej nim zostanę. A gdy już otrzymam święce­nia kapłańskie, gdy w czasie Mszy św. Pana Jezusa sprowadzę na ołtarz, to będę Go prosił o tyle, o tyle łask… Poproszę Pana Jezusa, by tak jak za życia ziem­skiego : ślepym wzrok przywrócił, głuchym dał dobry słuch, by chromych’ postawił] na nogi, nieszczęśliwych pocieszył i wszystkich biednych grzeszników nawrócił!…

Miłośnie przygarnęła matka chłopczynę do siebie. — „Widzisz Jasiu! to Duch św. takie wzniosłe myśli ci podsuwa i On te gorące pragnienia budzi w twej duszy. Staraj się być  coraz lepszym, strzeż czystości serca i duszy, a na większe łaski zasłużysz. Święty Fran­ciszek też pilnie uważał, czego Pan Bóg od niego żądał i poszedł tą drogą, którą mu światło Boże wskazało”.

* * *

Szybko mijał rok za rokiem. Jaś z celującym po­stępem z klasy do klasy przechodził — a matka jego coraz dłużej nad szyciem siadywała, bo na książki, opła­cenie gimnazjum i ubranie syna dużo pieniędzy było potrzeba.

Nieraz, gdy późną nocą szycie kończyła, oczy jej jakoś mgłą zachodziły — ale ona przekonana, że to sen skleja jej powieki, energicznie oczy przecierała i szyła dalej. Czasem sąsiadka, widząc oczy Katarzyny mocno zaczerwienione, pytała troskliwie, o co płakała — lecz zapytana odpowiadała zdziwiona: — „Ja bym płakała ? — ja, co tyle radości mam w sercu z kochanego Jasia?”

Wprawdzie często i ją niepokoiło jakieś przykre kłucie w oczach, lecz pocieszała się myślą, że to przej­dzie.

Tymczasem Jaś zdał świetnie maturę, wstąpił do Seminarium duchownego i od czasu do czasu odwie­dzał drogą matkę w sutannie kleryka.

Był właśnie na III roku, gdy doszła go smutna wiadomość, że matka ciężko zaniemogła na oczy i że lekarz obawia się u niej zupełnej ślepoty. Ból niewy­mowny targnął sercem Jasia — to pewnie zbytnie wy­tężanie wzroku przy szyciu tak osłabiło wzrok biednej matki — a on był tego przyczyną…

Gdy ferie świąteczne nadeszły, spiesznie wybrał się do matki. W miarę, jak zbliżał się do domu, w któ­rym szczęśliwe dni dziecięcych lat przepędził, coraz większy niepokój ogarniał całą jego istotę. Bolesne uczucia nie omyliły go niestety!; zastał ukochaną matkę całkiem ociemniałą…

Ze łzami pochwycił spracowane ręce matczyne i okrywając je gorącymi pocałunkami bez słów wyra­żał uczucia swego serca. A ona — jak zawsze — rado­śnie tuliła go do serca mówiąc:

— „To nic drogi Jasiu! to nic! P. Bóg dał wzrok, P. Bóg go zabrał — niech Imię Jego będzie błogosła­wione! Z poddaniem się Woli Bożej, cichutko ten krzyż nieść pragnę, bylebym kiedyś tam w niebie mogła P. Jezusa oglądać na wieki! Nie martw się Jasiu! P. Bóg nie opuści mię w tym kalectwie. Nasze schronisko ze szpitalikiem już całkiem urządzone; Zapewniono mię wczoraj, że znajdę tam wygodne umieszczenie i troskli­wą opiekę”. —

Zbolały, lecz spokojny wracał młody kleryk do seminarium. Pogodne poddanie się Woli Bożej, z jakiem jego matka krzyż ślepoty przyjęła, dostarczyło mu materiału do długich rozmyślań. —

* * *

Nadszedł uroczysty dzień „ Prymicji” Jasia.

Kościół parafialny zapełniony był po brzegi — kto zawczasu miejsca wewnątrz nie znalazł, nie mógł się już do kościoła przecisnąć. Naraz zwarty tłum lu­dzi rozstąpił się z uszanowaniem, powstał szmer w ko­ściele, wszyscy głowy ku drzwiom zwrócili, w niejednym oku błysła łza szczerego współczucia: to ociemniałą matkę prymicjanta prowadzono do pierwszej ławki przed wielki ołtarz.

Wkrótce odezwał się trzykrotny głos dzwonka przy drzwiach zakrystii, zahuczały organy i umilkły po kilku silnych akordach. Prymicjant zaintonował dźwięcznym głosem: „Veni Creator Spiritus” — a po prześpiewaniu hymnu rozpoczęła się Przenajświętsza Ofiara.

Po Ewangelii wyszedł kaznodzieja na ambonę, przedstawił w porywających słowach wzniosłość i świę­tość stanu kapłańskiego, zwrócił się z kilkoma serdecznymi zdaniami do biednej matki prymicjanta, a kończąc kazanie zachęcił wiernych do gorącej modlitwy o liczne powołania kapłańskie, bo: „żniwo wielkie, ale robotni­ków mało”.

W wielkim skupieniu ducha i z nabożną modlitwą na ustach uczestniczyli obecni we Mszy św. młodego kapłana i gdy ten zaśpiewał „Sursum corda!“ — wszyst­kie serca rzeczywiście zwrócone były ku górze i ka­żdy, choć na parę chwil o ziemskich troskach zapo­mniał.

Chór śpiewał już „Sanctus” i nastała głęboka ci­sza… w świętem skupieniu oczekiwali wierni chwili „podniesienia”.

Wreszcie delikatny, dźwięczny głos dzwonków oznajmił, że na słowa prymicjanta Pan Jezus zstąpił już na ołtarz…

Jedni z żywą wiarą i słowami: „Pan mój i Bóg mój” wpatrywali się w Przenajświętszą Hostję, inni kornie chylili czoła ku ziemi, oddając pokłon utajone­mu Bogu… Cisza… Nagle od strony pierwszej ławki rozległ się radosny i pełen wdzięczności okrzyk! — „O Jezu! Jezu! ja mojego Jasia widzę!”.

Drgnął świętem wzruszeniem młody kapłan przy ołtarzu a lud zgromadzony w kościele szeptem rado­snym powtarzał: „Cud! cud! matka prymicjanta przejrzała!”-

Nadeszła chwila Komunji świętej — śmiało, bez niczyjej pomocy wstępowała szczęśliwa matka młodego kapłana po stopniach ołtarza i z rąk ukochanego Jasia — promienna nadziemską radością — przyjęła Tego Boga Miłości, który cudownym przywróceniem wzroku, wynagrodził jej ofiarę, złożoną Mu tak ochotnie ze swe­go najdroższego syna i swego kalectwa.

z :: Pochodnia  Seraficka IX, 1936